Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

08/06 - 28/06/2015

Przypomnę fakty, które być może nie są w pełni znane czytelnikom. Spektakl „Golgota Picnic” został zaprogramowany przez Malta Festival Poznań. To festiwal zaprosił do współpracy przy Idiomie „Ameryka Łacińska: Mieszańcy” mieszkającego od wielu lat w Europie argentyńskiego twórcę Rodriga Garcíę. Czy gdybyśmy byli – jak nazywa nas Witold Mrozek – „grzecznym nastolatkiem w drogiej koszulce z Che Guevarą” wybralibyśmy tego artystę jako naszego kuratora i zdecydowali, że ten właśnie spektakl – „Golgota Picnic” – ma znaleźć się w programie? Postawa pragmatyka kazałaby się asekurować bezpieczniejszym, mniej ryzykownym wyborem. To nie Malta Festival Poznań ocenzurował spektakl Garcíi. Uznaliśmy, że właśnie ten spektakl – ze względu na jego wartość artystyczną, kontekst latynoamerykański, z jakiego wyrósł oraz jego istotny głos w sprawie świata, jest emblematyczny dla twórczości Garcíi. Chcieliśmy więc, aby widzowie festiwalu mogli go zobaczyć.

Mrozek pisze, że „jeśli żyjemy w demokracji, to decyzje w polityce kulturalnej finansowanej z pieniędzy publicznych powinny być transparentne i ktoś powinien za nie odpowiadać”. Zgadzam się i dodaję: nasza decyzja o anulowaniu prezentacji przedstawienia była w pełni transparentna i odpowiedzialna. Jej jedynym powodem, o którym mówiliśmy od początku i który się nie zmienił, było wzięcie odpowiedzialności za bezpieczeństwo innych. Ta właśnie decyzja – najtrudniejsza pod względem programowym i ludzkim, jaką podjęliśmy w historii festiwalu – była katastrofalna jeśli oceniać ją w kategoriach PR-owych. Pokazuje jednak, że ponad dualistyczną wizją świata dzielącą ludzi na obozy ideologiczne i wyznaniowe jest jeszcze coś zrównującego wszystkich – zagrożenie ludzkiego bezpieczeństwa. Przeciwnicy spektaklu nie przestają atakować, duża część środowiska odcina się od festiwalu, który „się skompromitował” lewica mówi o uginaniu się.

Mrozek snuje spekulacje o tym, że Malta działała pod naciskiem władz. W istocie jednak decyzja została podjęta z powodu braku wsparcia władz miasta i policji. Poza tym, czy gdybyśmy ulegali odgórnej presji, to po odwołaniu pokazu spektaklu nadal słyszelibyśmy publiczne wypowiedzi urzędników pouczające nas, co powinno a co nie znaleźć się w programie festiwalu i wzywające do nieszerzenia niepokoju społecznego poprzez sztukę?Wielu obserwatorów tych wydarzeń nie miało problemu z wydawaniem natychmiastowych ocen. Jednak tylko osoby pozbawione wyobraźni (także tej dotyczącej funkcjonowania branży kulturalnej i wiedzy o tym, jak tworzy się festiwal) lub dobrej woli mogły uznać naszą decyzję za łatwą i kompromisową. W moim przekonaniu nie była ona, jak pisała na Wyborcza.pl Monika Muskała, „aktem prewencyjnej uległości”, lecz gestem przekraczającym egoistyczną logikę dbania ponad wszystko o własny wizerunek. Chcieliśmy ujawnić konflikt – wartości, politycznych stron i sprzecznych definicji wolności – w jakim działamy. Bez niej nie wydarzyłoby się wszystko to, czego byliśmy świadkami w ostatnich dniach. Niestety w akcjach broniących sztuki Garcíi inicjowanych oddolnie szczególnie istotne było odcięcie się od Malty, podkreślenie, że protesty nie mają z festiwalem nic wspólnego. Mimo, że przecież broniliśmy tego samego spektaklu, a Malta zrobiła wszystko, aby prawnie i logistycznie pomóc organizatorom czytań i projekcji w całym kraju.

Autor zarzuca Malcie dwulicowość i brak solidarności z artystami. Jednak pomija fakt, o którym można dowiedzieć się, odwiedzając stronę internetową festiwalu – że nasza decyzja podjęta była suwerennie i zachowaliśmy wobec artystów szczerość. Po kilkugodzinnej nocnej naradzie z udziałem zespołu festiwalu, artystów biorących udział w programie Idiomu oraz Rodriga Garcíi twórcy uznali, że chcą zostać w programie, a ich opinie na temat tego, co się wydarzyło w Poznaniu były bardzo zróżnicowane, dalekie od wydawania natychmiastowych wyroków. Z tekstów Witolda Mrozka czytelnicy nie dowiedzą się, że Malta, przy natychmiastowym wsparciu Nowego Teatru oraz Teatru Garonne z Tuluzy (koproducenta spektaklu) podjęła próbę przeniesienia całego spektaklu do Warszawy. Ponieważ reżyser się na to nie zgodził, ostatecznie zorganizowaliśmy wspólnie z Nowym Teatrem specjalny jednorazowy pokaz „Golgoty Picnic” zaproponowany w tych okolicznościach przez Garcíę – czytanie tekstu wraz z wykonaniem utworu Josepha Haydna „Siedem Ostatnich Słów Chrystusa na Krzyżu”, który stanowi dużą część spektaklu. Reżyser został w Poznaniu do końca festiwalu, przeprowadził też warsztaty mistrzowskie, które zakończyły się otwartym pokazem stanowiącym performatywny komentarz do sytuacji odwołania prezentacji „Golgota Picnic”.
Chcę zaproponować Witoldowi Mrozkowi oraz wielu obrońcom wolności słowa, którzy ujawnili się w ostatnich dniach, zmianę retoryki. Jest ona bowiem w moim przekonaniu niepokojąco bliska tej prezentowanej przez radykalnych przeciwników spektaklu Garcíi. Zamiast uprawiać demagogiczną publicystykę, skupmy się na faktach i jakości rozmowy. Przestańmy czynić ze środowiska ludzi kultury, którzy przecież należą do mniejszości i wciąż walczą o uznanie dla tej sfery ludzkiej działalności, skonfliktowaną grupę wrogich sobie pseudoprzyjaciół, którzy czekają na potknięcie i słabość drugiego, żeby go pouczyć i dać wyraz swojemu oburzeniu. Sytuacja wokół „Golgoty Picnic” powinna skłonić nas do wnikliwej analizy przekraczającej horyzont partykularnego wydarzenia po to, by dostrzec, że prawdziwym zagrożeniem są ludzie, którym zależy na wzajemnym antagonizowaniu, w myśl starej wojennej zasady divide and conquer (dziel i zwyciężaj) – rozbiciu wspólnego frontu po to, by go osłabić. Jeśli to się uda, zostanie nam coraz mniej siły, by odpierać fanatyzm, agresję i ignorancję. Coraz więcej za to do powiedzenia będą mieć ci, którzy chcą, aby społeczeństwo nie myślało samodzielnie, było obojętne, zamknięte na dialog i to, co ma do zaoferowania sztuka.

To niepokojące, że Mrozek, czyniąc z Malty kozła ofiarnego i najsłabsze ogniwo tej sytuacji, pomija brak solidarności w środowisku przed odwołaniem spektaklu. Nie zastanawia się nad etycznym i politycznym wymiarem sytuacji, w której nie było ono w stanie zareagować w obronie suwerenności festiwalu, gdy Malta była osaczana atakami, groźbami oraz publikowała kolejne oświadczenia. We Francji mobilizacja obrońców sztuki nastąpiła natychmiast. W Polsce zwyciężyła obojętność, której następstwem było swoiste Schadenfreude – dziwny stan pomieszania zdziwienia, współczucia, i tryumfalnej satysfakcji. Zamiast przywdziewać kuszące szaty rewolucjonistów i romantyków, wykonaliśmy niespektakularny gest kapitulacji wobec terroryzowania i manipulacji opinią publiczną, której dopuszczały się władze (zarówno kościelne, jak i świeckie). Zaryzykowaliśmy, także po to, żeby podjąć autorefleksję nad polityczną rolą i funkcją festiwalu.

Na koniec skomentuję rozważania autora na temat „wielkich i drogich prestiżowych imprez” oraz ich emancypacyjnego potencjału. I zaapeluję: proszę być bliżej sztuki, a dalej od spiskowych teorii dotyczących uwikłania Malty w „grząskie pogranicze świata kultury i władz samorządowych”. Proponuję skoncentrować się na samym teatrze, otworzyć się na to, co ma do powiedzenia na temat świata. Artystów, którzy się nim krytycznie zajmują, na Malcie nie brakuje. Mam wrażenie, że Mrozek nie zastanowił się, dlaczego w tym roku w programie Idiomu Latynoamerykańskiego nie afirmowaliśmy samby, mundialu i latynoskiej wersji kapitalizmu, tylko zajęliśmy się nierównościami ekonomicznymi, ciałami wykluczonymi z systemu społecznego, polityką narkotykową Kolumbii czy społecznymi problemami Meksyku. Chcę wierzyć, że brak refleksji na temat programu festiwalu to przeoczenie, a nie celowe zniekształcanie rzeczywistości, które dalekie jest od dziennikarskich standardów.

Bliski kontakt ze sztuką polecam Witoldowi Mrozkowi tym bardziej, że w Polsce nieczęsto zdarza się oglądać w dużej reprezentacji to, co najważniejszego i najbardziej ożywczego dzieje się we współczesnej sztuce performatywnej w Europie (a w przypadku maltańskich Idiomów i poza nią). Nie wiem jaka jest według Witolda Mrozka definicja radykalnego festiwalu i dlaczego widzi sprzeczność między warsztatami kulinarnymi na pl. Wolności a „radykalną sztuką”. Może przeszkadza mu afirmatywny duch Malty? To, że proponujemy różnorodny program, złożony z kilkuset projektów, który ujmuje kulturę i uczestnictwo w niej tak szeroko? Może problemem jest to, że w czasie dużego, trzytygodniowego festiwalu stwarzamy miejsce zarówno na dyskusję intelektualną, doświadczenia trudne, wymagające od widza otwarcia na eksperyment, ale też na zabawę? Może Witoldowi Mrozkowi nie podoba się to, że się nie umartwiamy, nie snujemy wyrastających z resentymentu rozważań o tym, jak załatwić establishment (po to, aby wreszcie zająć jego miejsce) i o tym jak budować swój radykalny, wiarygodny image? Mamy za dużo do zrobienia, żeby się tym zajmować.

Radykalność polega na nieudawaniu kogoś, kim się nie jest i na niepodporządkowywaniu się modom i oczekiwaniom innych. Widzowie Malty są jednymi z najbardziej uważnych i otwartych, jakich znam. Potrafią odnaleźć sens i satysfakcję poznawczą zarówno w eksperymentalnym trashowym happeningu Luisa Garaya, wysmakowanym estetycznie spektaklu legendy tańca współczesnego Anny Teresy de Keersmaeker, wspólnym śniadaniu na pl. Wolności i nocnym koncercie wściekłych, zaangażowanych społecznie dziewczyn z argentyńskiego Actídud Maria Marta. Być może takie spektrum przerasta wyobrażenia Witolda Mrozka, może za mało tu ideologicznych wąskich korytarzy, które chcą sprowadzić kulturę do publicystycznej pogadanki.

*Cytat z rozmowy z Rolfem Abderhaldenem, założycielem kolumbijskiego Mapa Teatro.

Katarzyna Tórz
koordynator programu Malta Festival Poznań